OCENA REDAKCJI: 9,5/10
- Jest pięknie wykonany
- Obsada jest wspaniała
- Sposób realizacji filmu wzmacnia przekaz
- Miejscami może być trochę za długi
W „Pinokiu” Guillermo del Toro, powstającej od lat adaptacji klasycznej historii Carlo Collodiego, która wyrosła z wieloletniego romansu filmowca z animacją poklatkową, przewija się element przeznaczenia. Każdy film del Toro jest na swój sposób wyjątkowy, nawet ten, który nie do końca się udaje, bo czuć w nim pasję reżysera, jego dbałość o szczegóły i entuzjazm dla swojego rzemiosła. Jednak „Pinokio” niesie ze sobą szczególną atmosferę namacalnej magii. Od początku jest tak, jakby mały drewniany chłopiec i mężczyzna kochający potwory byli dla siebie stworzeni.
To uczucie jest oczywiście wspomagane przez nieodłączne poczucie zaangażowania wymagane do zrobienia czegoś w rodzaju filmu poklatkowego. To żmudny proces, a kiedy jest dobrze wykonany, może wydawać się magiczny, ale robienie tego dobrze jest trudne i wymaga zaangażowania, wiedzy i dużo czasu. W przypadku „Pinokia” to zaangażowanie wydaje się dobrze spędzonym czasem, gdy ogląda się choćby jedną scenę, ale nie jest to po prostu przypadek pełnego pasji filmowca i ekipy gotowej spędzić długie godziny, aby stworzyć coś złożonego. Złożoność jest, ale to, co wyróżnia „Pinokio” i co będzie nadal wyróżniać się przy wielokrotnym oglądaniu tego ręcznie robionego pokazu błyskotliwości, to czyste, głęboko zrealizowane poczucie emocji, które przewija się przez cały film. Odwzorowując klasyczną historię w ten sposób, z tą obsadą i ekipą, del Toro i jego współpracownicy tchnęli nowe życie w ponadczasową opowieść, tętniącą życiem, zapierającą dech w piersiach, a przy okazji stworzyli jeden z najlepszych filmów roku.
Mały drewniany chłopiec
Wszyscy znają historię „Pinokia” — a przynajmniej podstawową strukturę, która stanowi katalizator przygód bohatera na świecie. Geppetto (David Bradley) jest życzliwym stolarzem, którego życie jest bardziej samotne po stracie syna, więc postanawia wyrzeźbić małego drewnianego chłopca, aby podnieść się na duchu. Dzięki magicznej interwencji drewniany chłopiec (Gregory Mann) ożywa jako Pinokio i wyrusza w świat pod przewodnictwem życzliwego świerszcza (Ewan McGregor), aby szukać szczęścia, aprobaty ojca i ostatecznie własnego człowieczeństwa.
To wciąż podstawowe rusztowanie w pracy w scenariuszu Guillermo del Toro i współautora scenariusza Patricka McHale’a, ale po drodze pojawia się znacznie bardziej burzliwy kolor. Znaczna część łuku podróży Pinokia jest wciąż taka sama, ale jest to dalekie od wersji Disneya, z którą dorastałeś.
Del Toro i McHale rozpoczynają swoją podróż pośród okropności wojny, a następnie badają powstanie faszyzmu we Włoszech i zbliżającą się obecność Benito Mussoliniego jako złowrogiej postaci stale rozwijającej się korupcji na pięknej włoskiej wsi. Obecność Mussoliniego potęguje wpływ postaci z życia Pinokia – od złowrogich małp po karnawałowych szczekaczy – które wolałyby go wykorzystać niż odnosić się do niego jak do żywej istoty, nasycając narrację dodatkową głębią. Życie Geppetto jako twórcy zabawek, który próbuje odtworzyć własnego syna, jest również głębiej badane, podobnie jak sama natura istnienia Pinokia jako nieożywionego obiektu ożywionego przez siły wykraczające poza jego zrozumienie. Wszystkie te elementy przyczyniają się do złożoności tego, co nadal jest prostą historią o dojrzewaniu i nauce rozumienia otaczającego cię świata, nawet jeśli częścią tego zrozumienia jest to, że są pewne rzeczy, których nigdy nie spróbujesz jak możesz, naprawdę pojmij. To potężna, wciągająca podstawa narracji, na której del Toro buduje arcydzieło.
Ręcznie robione cuda
Nawet poza poczuciem zaangażowania i miłości, które towarzyszyły kręceniu „Pinokia”, jest też dowcip i poezja, które pochodzą od Guillermo del Toro i współreżysera Marka Gustafsona, którzy zdecydowali się nakręcić film w staroświeckim, przepięknie szczegółowym technice poklatkowej . Wersja opowieści Del Toro bada wiele rzeczy, od natury dobra i zła, przez to, jak dokładnie historie funkcjonują w społeczeństwie, po naturę żałoby jako doświadczenia transformującego, ale jest także sednem opowieści o sztucznej rzeczy, która budzi się do życia. Chodzi o to, że sam Pinokio dowiaduje się, że jest czymś więcej niż drewnem i gwoździami, oraz o otaczającym go świecie, który przychodzi, aby nauczyć się tej samej lekcji.
Dlatego, jeśli animacja poklatkowa działa, a treść emocjonalna opowieści odbieramy na jej poziomie merytorycznym, uczymy się ta sama lekcja jak bohaterowie filmu, podczas gdy film toczy się przed nami. A animacja poklatkowa naprawdę, żywo działa. Del Toro i Gustafson nasycają każdą scenę, każdą klatkę bogatymi szczegółami i wyrazistością, która jednocześnie zapiera dech w piersiach i natychmiast wciąga porywająca moc. Sceny, w których Pinokio występuje w wędrownym przedstawieniu kukiełkowym, są oczywiście olśniewające, ale takie też są spokojniejsze chwile, czas spędzony pod starym drzewem lub w zaciszu warsztatu Geppetto. Wydaje się, że w każdej chwili można ją wyciągnąć i dotknąć, żyć w niej, doświadczać jej. Więc kiedy film prosi cię, abyś uwierzył w serce i duszę małego chłopca, który się nie urodził, ale został wyrzeźbiony ludzkimi rękami, nie masz problemu z podążaniem tą ścieżką.
Guillermo del Toro zrobił karierę, prosząc nas, abyśmy uwierzyli w rzeczywistość tkwiącą w jego fantazjach, w człowieczeństwo tkwiące w jego potworach. Dzięki „Pinokio” dostarczył prawdopodobnie najczystszej jak dotąd destylacji tego przesłania, niezwykłego osiągnięcia, które napełni cię ciepłem i światłem.
„Pinokio” pojawi się na platformie Netflix w piątek, 9 grudnia.