OCENA REDAKCJI: 7,5/10
- Fantastyczny zwrot od głównej aktorki Mila Kunis
- Kilka naprawdę potężnych pasaży równoważących trudny ton
- Cierpi z nieukierunkowanego kierunku
- Wypchany scenariusz, który zmienia tempo i nastrój
Kiedy zaczyna się „Luckyest Girl Alive”, trudno pozbyć się poczucia deja vu. Przystosowany na ekran przez autorkę Jessicę Knoll z jej własnej udanej powieści z 2015 roku, film wydaje się być kawałkiem z tą samą falą powieści po „Gone Girl”, w której jechał. Zjadliwy dowcip, subwersja bieli, estetyka klasy średniej, ogólne poczucie strachu jako czegoś brutalnego i nikczemnego kryje się pod wygodną, PSL i Pinterestową atmosferą. Ale choć ten moment w popularnym kinie fabularnym i thrillerze głównego nurtu nam minął, ten film wciąż jest obiecujący.
W filmie występuje Mila Kunis jako Ani Fanelli, pisarka z Nowego Jorku, której sekretna przeszłość powraca, by ją prześladować, gdy planuje ślub. To świetna rola dla niedocenianej aktorki, która rzadko przeżywa dramatyczne zmiany w rozmiarze i wadze swojej pracy komediowej, a sama historia jest fascynującą, choć przesadzoną perspektywą. Niestety reżyser Mike Barker, weteran brytyjskich seriali telewizyjnych, to nie David Fincher. Brakuje mu niezbędnej sprytu i powagi, aby ukształtować ten nieporęczny materiał w coś skoncentrowanego i wystarczająco ostrego, aby przebić się przez zasłonę istoty zasadniczo dla oryginalnych filmów Lifetime, czym wycieczki A24, takie jak „The Babadook” i „Dziedziczny”, były dla gatunku horroru.
To film trzymany wysoko przez wspaniałą obsadę i kilka naprawdę potężnych elementów w pisaniu, ale stłumiony niedostatkiem myślenia o szerszym obrazie. To wstyd oglądać coś tak pełnego potencjału i tak sporadycznie działającego, że powstrzymuje go niespójny język wizualny i zbliżające się poczucie, że zostało zrobione w niewłaściwym czasie przez niewłaściwych ludzi.
To dziewczyno, przerwane
„Luckyest Girl Alive” zaczyna się od pierwszego aktu, który wydaje się niemal żartem. Ustanawiając status quo Ani, scenariusz Knoll w dużej mierze opiera się na sztucznej narracji głosowej, wydobywając własne materiały źródłowe do hurtowych fragmentów, które musiały czytać o wiele lepiej na stronie niż brzmią z ust Mili Kunis. Poznajemy Ani jako przebiegłą, czarującą kobietę, która lamentuje nad rozdźwiękiem między starannie ukształtowaną tożsamością, którą projektuje otaczającemu ją światu, a jednocześnie nawiązuje do ryzykownej przeszłości, która manifestuje się jako nagłe odcięcia od abstrakcyjnych obrazów przemocy.
W jednej chwili przechwala się, jak dobrze gra swoją rolę przyszłej żony Luke’a Harrisona (Finn Wittrock), idealnego, staromodnego kawalera, podczas krojenia widelcem i nożem kawałek pizzy. W następnym udaje się do łazienki, a ona napycha twarz ze zwierzęcym okrucieństwem, a potem inscenizuje wyciek, który może obwiniać kelnerkę, aby wyjaśnić brakujące jedzenie po jego powrocie.
Pisze skandaliczne artykuły na temat felatia do kosmopolitycznej publikacji zatytułowanej The Women’s Bible, ale jej szef Lolo (Jennifer Beals) obiecuje, że zabierze ją do The New York Times, gdy tylko oferta pracy zostanie sfinalizowana. Luke chce, żeby przeprowadziła się z nim do Londynu i zdobyła dyplom MSZ, ale jej pragnienie, by być na topie w honorowej gazecie, jest nie tyle marzeniem dziennikarskim z dzieciństwa, ile raczej głęboko zakorzenioną potrzebą ugruntowania siebie jako kogoś, kto ma znaczenie, kogoś wiarygodny.
To wszystko cuchnie dziwnym rodzajem polityki szacunku, która byłaby lepsza w pierwszych 10 minutach świątecznego filmu Hallmark. Ale potem tragiczna przeszłość Ani zaczyna nabierać kształtu, poprzez retrospekcje do prywatnej szkoły, w której przeżyła masową strzelaninę, oraz do brutalnego ataku, który poprzedził i skomplikował to późniejsze wydarzenie. Możemy zacząć rozumieć, dlaczego zaftig Tiffani Fanelli (grana w młodości przez Chiarę Aurelię) tak bardzo chce zostać Ani Harrison i jak najdalej od swojej apodyktycznej matki (Connie Britton) i jej toksycznej przeszłości.
Ale dokumentalista próbuje ponownie przedstawić tę tragedię przed kamerami, głównie ze względu na innego ocalałego, przykutego do wózka Dean Barton (Alex Barone), ubiegającego się o urząd publiczny w ramach kampanii kontroli broni. Dean przez lata utrzymywał, że Ani pomogła zaplanować szkolną strzelaninę, która pozbawiła go zdolności chodzenia, ale zanim pozwoliliśmy, by to oskarżenie zalegało zbyt długo w umyśle widza, widzimy, że wskazywanie palcem było przedwczesnym sposobem na odwrócenie uwagi Deana od bycia. jeden z napastników Ani.
Kunis jest dynamitem w roli, która wymaga od niej wiele. Musimy wkupić się w dowcip jak brzytwa i wyrachowaną fasadę, którą stworzyła w wieku dorosłym, jako samozwańczy ludzie, zadowalający nakręcaną lalkę, zdolną do zjednania sobie w każdej napotkanej sytuacji. Ale musi też być wiarygodnym produktem niezręcznej, zbolałej młodości Aurelii, życia pełnego żalu i samobiczowania, które manifestuje się w tej wytrwałej tulpie, która potrafi stać się dorosła i chronić małą dziewczynkę w niej w sposób, w jaki nikt nie inaczej zrobiłoby to lub mogłoby.
Na drodze do umocnienia tego niepodważalnego alter ego, Ani coraz bardziej traci swoje prawdziwe ja. Nie może podjąć decyzji między The New York Times a Londynem, ponieważ nie może wybrać między sobą a mężem-trofeum, który wydaje się kochać ją tylko wtedy, gdy ułatwia mu to. Nie potrafi też pogodzić własnej namacalnej niewinności w strzelaninie z faktem, że wiele jej ofiar to ludzie, którym pragnęła śmierci za okropności, którym poddali ją i jej przyjaciół.
Ale pomiędzy wszystkimi wewnętrznymi zamętami Ani i sposobem, w jaki wojna wewnętrzna wpływa na jej relacje, odsłonięcie bliźniaczych tragedii jej życia wymaga więcej niuansów i troski niż film, który może zebrać ten wypchany film.
Jeśli Ty lub ktoś, kogo znasz, padło ofiarą napaści na tle seksualnym, dostępna jest pomoc. Odwiedzić Witryna sieci National Network dotycząca gwałtu, nadużyć i kazirodztwa lub skontaktuj się z krajową infolinią RAINN pod numerem 1-800-656-HOPE (4673).
Dziewczyna w lustrze
„Najszczęśliwsza dziewczyna z życia” śpiewa, gdy jest blisko podróży Ani, by zmagać się z jej traumą, ale wielokrotnie słabnie, gdy musi zatrzymać się na szerszym obrazie, który ją otacza.
Wiele retrospekcji z jej lat szkolnych pojawia się w filmie w tak dziwnym tempie i przedstawia niespokojną rzeczywistość, z której ten film po prostu nie może zrobić głów ani ogonów. Pomijając to, jak przeszłość Ani jest zdefiniowana przez dwa niezwykle ciężkie wykroczenia, które wybuchają jak bomby w podsumowaniu fabuły filmu, okoliczności obu tych wydarzeń i to, jak są spętane, to po prostu zbyt wiele, aby się w to zagłębić, gdy ponad połowa czasu wykonawczego musi się zająć wyłącznie z teraźniejszością Ani i tym, jak wpłynęła na nią przeszłość.
Zasadniczo jest to film, który spędza więcej czasu, pokazując, jak brudne, uprawnione i okropne ofiary szkolnej strzelaniny badały, dlaczego drobna wojna klasowa bogatych dzieciaków przeciwko dziwakom wyrzutków sprawiła, że ci drudzy poczuli się jak rozwalenie tego pierwszego za pomocą broń palna była jedynym rozwiązaniem niekończącej się parady nadużyć. Jest to dalekie od amerykańskiej mitologii incelerów i zastraszanej młodzieży, która bierze na siebie przemoc nad bardziej mglisto zdefiniowanymi lekceważeniami przez całe społeczeństwo. To dosłownie pozycjonuje szkolną strzelaninę jako dziwnie słuszną zemstę, trzeci akt filmu Quentina Tarantino pod innym tytułem.
Kiedy trzyma się miejsca Ani w tej sytuacji, mamy kilka świetnych chwil. Cała niezdarność jej wcześniejszej pracy lektorskiej wydaje się tego warta, gdy przypadkowo mówi na głos coś miażdżącego i okrutnego o przyszłym teściu. Tendencja Barkera i Knolla do obcinania jej chronologii zadziała dobrze, gdy natychmiast przestawią się z sytuacji, w której mama Ani bałaganiała się w dopasowaniu sukienki do jej wyśmiewania się z wagi córki w przeszłości. Wspaniale jest również, gdy Ani jest naprawdę wywołana w teraźniejszości przez przeszłe wizje, które widzimy po raz pierwszy, a ten nawiedzony obraz ustępuje miejsca namacalnemu napięciu między nią a jej narzeczonym w bezpośrednim wyniku.
Niestety, te pojedyncze elementy, które posiadają taką moc, wiją się rozrzucone między wszystkimi innymi elementami układanki, które nie zawsze pasują do siebie, szczególnie z weteranem telewizyjnym u steru, rzucającym często niepasujące wizualnie do ściany i mając nadzieję, że się przykleją .
Ale są chwile w „Najszczęśliwszej dziewczynie na świecie”, w których Mike Barker znajduje odpowiednie kąty, aby uchwycić to, co najważniejsze. Mila Kunis oczywiście wykonuje ciężkie podnoszenie, ale przez cały film stale umieszcza ją pod kątem wokół odbijających powierzchni, na które nigdy nie patrzy. Jej tożsamość nieustannie się zmienia, uchylając się od lojalności wobec samego siebie, ilekroć trzeba zbliżyć się do celów, które wyznaczyła sobie jako nastolatka. Dopiero w ostatnim akcie filmu pogodziła swoją przeszłość z teraźniejszością, czego efektem jest ujęcie, w którym za kulisami dziennego programu telewizyjnego siedzi na fotelu do makijażu i otoczona lusterkami kosmetycznymi, które odbijają połączone, prawdziwe ja. Takiego, do którego może się uśmiechnąć.
Ta idealna chwila wpisuje się w końcowe momenty filmu, które wydają się być satysfakcjonującym odwołaniem do przypadkowego spotkania w młodości Ani, które okazało się momentem „nietoperza przez okno” w jej historii pochodzenia. Zamiast tego idzie na sarkastyczny kawałek, który kończy film z tą samą nijaką nutą, która nieharmonijnie przerwała tak wiele najlepszych scen.
„Najszczęśliwsza dziewczyna z życia” jest już dostępna do streamowania w serwisie Netflix.