Debiutancki film Krystina Ver Lindena Alicja przybywa z zapewnieniem, że opiera się na prawdziwych wydarzeniach, jednej z tych niejasnych gwarancji, które tkwią w twojej głowie, gdy film się rozwija, a to, co myślisz, że oglądasz, okazuje się czymś bardzo, bardzo innym. Faktyczność jest często punktem spornym w kinie – z jego legendarnym strasznym filmem o kosmicznym wampirze z 1957 r. Plan 9 z kosmosu, Ed Wood próbował nawet psychologii odwrotnej, pytając widzów: „Czy możesz udowodnić, że tak się nie stało?” Ale przy zręcznym thrillerze o zemście o niewolniczym dramacie od razu rodzi się pytanie o gust i przyzwoitość: czy to naprawdę właściwy środek do medytacji o prawach obywatelskich? Co zaskakujące, film Ver Lindena bardzo dobrze porusza się po tej linie. Na pewno są chwiejności, ale zaangażowanie jej obsady utrzymuje jej intencje w czystości, nawet gdy opowiadanie historii słabnie, co często się zdarza.
Nie ma jak dyskutować Alicja prawidłowo, bez ujawniania wielkich zwrotów akcji filmu, do którego swobodnie odwołują się materiały reklamowe, a mimo to trwa całe 37 minut po jego uruchomieniu. Do tego czasu Alice jest ulubioną niewolnicą na odizolowanej plantacji rządzonej – dosłownie żelaznym prętem – przez bezwzględnego Paula Benneta (dobry, siwy występ Jonny’ego Lee Millera). Na początku Alice (Keke Palmer) rozpoczyna życie małżeńskie, marząc o życiu, które gdzieś tam musi być. Widzi, jak jej rodzina i przyjaciele są brutalnie traktowani, a ona sama wpada w złe łaski swojego pana, co prowadzi do tego, że na noc zostaje związana, pobita i przykuta łańcuchami na trawniku posiadłości. Kiedy zostaje wypuszczona, Alice walczy z Paulem, oślepia go jednym okiem i ucieka.
Po dramatycznym locie przez las, Alice wyłania się mrugając w słoneczny blask autostrady Georgia, gdzie spotyka Franka (w tej roli Common), który prawie ją przejeżdża, gdy mdleje przed jego ciężarówką. Frank zabiera ją do szpitala, zakładając, że Alice cierpi na wstrząśnienie mózgu, ale kiedy władze podejmują kroki, aby Alice trafiła do sanatorium na kontrolę psychiki, Frank wraca i wymyka ją („Tam zabierają cię i wiercą twoje mózgi się”, ostrzega mądrze). W mieszkaniu Franka Alice dowiaduje się, że jest rok 1973, że niewolnictwo zostało od dawna zniesione, a w książce telefonicznej znajduje się siostra jej nemezis Bennet. Rozpoczyna również szybkie, ale stylowe przejście w anioła zemsty z fajną garderobą i dużym, wyzywającym Afro.
Przejście od fałszywej przeszłości do stylizowanej teraźniejszości jest dobrze wykonane, ale, jak to zwykle bywa w scenariuszach z rybami poza wodą, czas się ciągnie, gdy widzimy, jak Alice aklimatyzuje się do lat 70., ucząc się o zamkach błyskawicznych, Sanford i Soni Pam Grier („Najgorsza laska w okolicy”, według Strumień czasopismo). Frank gra swoją drugą stronę Stevie Wondera „Innerwizjei odchodzi, wpychając informacje z encyklopedii, która ujawnia wszystko o MLK, Malcolmie X, Angeli Davis i wielu innych. Gdy film kończy zmianę biegów, Alice konfrontuje się z nieskruszoną postacią ze swojej niewolniczej przeszłości w kawiarni, w której wszyscy mówią tak dużo o kawie, że zaczyna ona wydawać się dziwacznym, podprogowym przywołaniem filmu Pam Grier z 1973 r. o Vigilante Coffy. Jeśli tak jest, to całkiem sprytne. To, co nie jest takie mądre, to to, że w następnej scenie Frank zabiera Alice do kina, żeby ją zobaczyć Coffyi, szczerze mówiąc, film nigdy tak naprawdę nie wychodzi z dziwnego połączenia rzeczywistości, fikcji i metafikcji, co do którego nawet Quentin Tarantino może mieć wątpliwości.
Mimo wszystkich swoich wad, Alicja jest konsekwentnie interesujący, a Palmer ma z tym wiele wspólnego, niosąc film z gracją i prostotą w roli, która mogłaby całkowicie dopełnić innego aktora. To samo dotyczy Commona, którego Frank ma tyle bagażu, że jego apodyktyczny, wspierający Nixona starszy brat jest najmniejszym z jego zmartwień. Jak na ironię, to właśnie te próby okiełznania bardziej szalonych elementów filmu B ciągną go w dół, a po początkowym zdenerwowaniu na temat stosowności filmu staje się jasne, że Alice mogła być trochę – lub nawet dużo – więcej tam. Może nie Django Unchained tam, ale na pewno dużo odważniej.
„Wolność to słowo, którego nigdy nie zrozumiesz za milion lat”, mówi Alice, zanim wyrusza w swój ostatni, szalony szał. „I rano wolność” – warczy.
To jest film, który chcesz zobaczyć. Gdyby tylko było tego więcej.
Alicja ma swoją światową premierę w amerykańskiej sekcji dramatycznej Sundance. Film wejdzie do kin w Stanach 18 marca za pośrednictwem Roadside Attractions.