Co by było, gdyby Julia żyła? Co by było, gdyby nie oddała swojego 14-letniego życia za dzikiego chłopca, którego ledwo znała? Co by było, gdyby nie pozwoliła, by zuchwały młodzieńczy narcyzm zdeformowany przez patriarchat i męską przemoc wyprzedził jej zdrowy rozsądek i wiodła pełne, szczęśliwe, a może nawet spokojne życie aż do tego, co uchodziło za dorosłość w XIV-wiecznej Weronie.
Wyreżyserowany przez Luke’a Shepparda i choreografię Jennifer Weber, & Julia, nowy musical z szafą grającą z piosenkami napisanymi przez superproducenta Maxa Martina („i przyjaciele”, jak czytamy w napisach końcowych), z książką autorstwa Schitt’s Creek pisarz David West Read, podaje odpowiedź na wszystkie te pytania, chociaż „cichy” nigdy nie wchodzi w grę. Nie, gdyby Juliet żyła, ten musical, którego premiera odbędzie się dziś wieczorem na Broadwayu w Stephen Sondheim Theatre, sugeruje, że ona i jej kumple spędziliby dużo czasu, śpiewając ballady o sile i wygłaszając wykłady na temat dumy, tożsamości i innych ważnych rzeczy na wynos. XXI wiek.
Być może, myślimy, że te dzieci naprawdę mają przyszłość – może dorosną i będą w znacznie lepszej sytuacji Sześć.
To nie to & Julia jest nieprzyjemna – nie jest. Gdzieś pod napuszeniem, powtórzeniami i przemęczeniem od pierwszej minuty kryje się słodka i mądra opowieść, która daje głos zmarginalizowanym i, nieprzypadkowo, dostarcza fanom muzyki Britney Spears, Backstreet Boys, Katy Perry, Kesha, Demi Lovato, Ariana Grande, Bon Jovi, Celine Dion, Pink i Justin Timberlake mają szansę usłyszeć swoje ulubione piosenki w musicalu, który nie ukrywa swojej tożsamości: szafa grająca zajmuje pierwsze miejsce na planie.
Te piosenki, nieprzypadkowo, mają coś lub kogoś wspólnego: Martina, superproducenta, którego podejście do konstruowania hymnów i ballad oraz optymistycznych melodii buntu i autoproklamacji, które nie bierze jeńców, dało kariery wielu supergwiazdom i udzieliło głosu niezliczonym młodzi kibice.
Że produkcje Martina wykorzystują łatwą do sprzedania – choć nie tak łatwą do skopiowania – formułę – stosunkowo nieskomplikowane melodie, teksty z dużą ilością powtórzeń, konkretny przekaz i niezbyt dużo niuansów, wraz z poczuciem dramatycznej budowy, która biegnie w połowie wspinaczki i idzie dalej – nie jest tajemnicą dla każdego, kto słyszał kilka jego hitów. innymi słowy, wszystkie czujące stworzenia w zasięgu radia, telewizji lub usługi przesyłania strumieniowego. Piosenki takie jak „Since U Been Gone” i „Baby One More Time” Speara, „Roar” i „I Kissed a Girl” Speara są dobrym towarzystwem podczas jazdy samochodem, a w najlepszym przypadku (jak doświadczyły tego miliony fanów) rodzaj pokoleniowej ścieżki dźwiękowej. Kłócić się z ich sukcesem byłoby tyleż chamskie, co głupie.
Ale zaprezentowane razem, jedna po drugiej, piosenki mogą w rekordowym czasie przejść od inspiracji do zastraszania. I robią.
Książka Reada łączy ze sobą różne piosenki napisane przez Martina, pastisz, który pokazuje bardzo niewiele z przewagi, jaką Read i jego koledzy pisarze wnieśli do wywrotowej Schitt’s Creek. Tutaj Read stworzył coś w rodzaju przewodnika instruktażowego po feminizmie, własnym przeznaczeniu, wzmocnieniu i wybranej tożsamości, wartościowych tematach, z wyjątkiem tego, przedstawionych z subtelnością zlotu w gimnazjum.
Założenie jest takie: Will Shakespeare (Stark Sands) i jego bardzo niezadowolona i wściekła żona Anne Hathaway (Betsy Wolfe) debatują nad najnowszą sztuką Barda, Romeo i Julia. Anne nalega, by spróbować przepisać, swój plan, by pozwolić Juliet żyć, przejąć kontrolę nad swoim życiem i uwolnić się od orbity dzikiego i nieodpowiedzialnego młodego człowieka oraz samego patriarchatu.
Anne natychmiast zabiera się za uwolnienie Juliet (Lorna Courtney) i kilku kumpli z Werony, wysyłając ich do bardziej wyzwolonego (i zabawnego) Paryża. Pierwszy przystanek: klub nocny, w którym jeden z tych kumpli, niebinarny May (Justin David Sullivan) dosłownie wpada na niejakiego Francois (Philippe Arroyo), zdezorientowanego, zdominowanego przez ojca młodego mężczyznę, który myśli, że ma oczy tylko dla Juliet. Sytuacja powoduje, że May wpada w coś, co wydaje się przesadnym emocjonalnym wirowaniem, co prowadzi do wykonania przez May „I’m Not A Girl, Not Yet A Woman” Spears – początkowo sprytny wybór, który wkrótce wydaje się, jak wiele innych tutaj, obciążony ciężarem .
Will i Anne wielokrotnie wkraczają w poczynania, czasem jeden po drugim, tym lepiej, aby ustawić fabułę lub romans w akcji za plecami jego partnera scenarzysty, który może nie do końca aprobować. W ten sposób doprowadziliśmy do starzenia się Julii i spółki za pomocą magicznej różdżki od młodych nastolatków do bardziej akceptowalnych w XXI wieku lat 20. i, w wielkim objawieniu z pierwszej kurtyny – przestań czytać tutaj, aby uniknąć spoilerów, a jeśli nie już to rozgryzłem – powrót Romeo (podczas występu przeglądowego, gry i bankructwa Daniela Maldonado zastępującego Bena Jacksona Walkera), który Will zdecydował, że tak naprawdę wcale nie umarł.
Po Paryżu kręci się także pielęgniarka Juliet, Angelique (Melanie La Barrie), która ma sekretną romantyczną przeszłość z surowym ojcem Francois, Lance’em (Paulo Szot, gwiazda opery, wykorzystujący swój baryton w efektowny i często komiczny sposób).
Całe to krzyżowanie się gwiazd rozgrywa się na błyskotliwej, dość sprytnej scenografii Soutry Gilmour – wiele zrobiono z zaginionego „Romeo” z dużego szyldu w stylu markizy. Projekt kostiumów Palomy Young zawiera oczekiwaną mieszankę wieków wtedy i teraz, zatrzymując się przed przykuwającym wzrok blaskiem Sześć gałganek. Projekt oświetlenia Howarda Hudsona, projekt dźwięku Garetha Owena oraz projekt wideo i projekcji Andrzeja Gouldinga są pierwszorzędne.
Obsada, z pewnością nie pozbawiona wdzięku, została skierowana do wystawienia swoich występów na wyżyny – jak gdyby na balkonach – a napad może się zetrzeć (La Barrie, jako pielęgniarka, mógł przyciszyć schtick i skupić się na jej piękny głos). Wolfe, kolejna wspaniała wokalistka, recytuje swoje dialogi z nieubłaganą łukowatością, a Sullivan, jako niebinarna May, przekazuje słodycz, która zbyt często jest podszyta melodramatem. Tylko Sands jako Szekspir, a zwłaszcza bardzo imponująca Courtney jako zagubiona już dziewczynka, konsekwentnie utrzymują właściwą równowagę między głupotą a rozsądkiem.