Skip to content

Recenzja Candyman: Art Attack

25 de sierpień de 2021
l intro 1629915883

W ostatnich latach „rebootquel” stał się rosnącym trendem w Hollywood, ponieważ studia starają się wykorzystać siłę starszych nieruchomości, które posiadają, jednocześnie subtelnie uznając, że współczesna publiczność trzyma się z dala. To dlatego „The Thing” z 2011 roku jest tyleż remake’iem, co prequelem chłodnego horroru Johna Carpentera, albo dlaczego „Halloween” z 2018 roku ignoruje istnienie jakiegokolwiek filmu z serii po jedynym, który wciąż jest czule pamiętany. Po latach w piekle rozwoju „Candyman” powrócił na duży ekran dzięki uprzejmości reżyserki Nii DaCosta, która mądrze założyła, że ​​nikt nie pamięta żadnej z dwóch kontynuacji, które pojawiły się po oryginale z 1992 roku.

Jej film jest bezpośrednią kontynuacją mitologii utrwalonej w tym filmie, ale z łatwością może się od niej oddzielić. Wydarzenia z pierwszego filmu wydają się teraz folklorem w tym wszechświecie, rozwinięciem oryginalnego mitu Candymana, który dla nowego pokolenia opowiadającego tę historię wydaje się, jakby zawsze był jego częścią. Fani oryginału prawdopodobnie będą pod wrażeniem tego, jak DaCosta zwiększa wagę tej mitologii, powoli się rozwikłając, aż okaże się, że jest kolczastym kawałkiem satyry społecznej, która jest bardzo oczywistym produktem współscenarzysty i producenta, Jordana Peele. Problem polega na tym, że film wydaje się być bardzo odwrócony z trzeciego aktu, godzina otwarcia to atak intrygujących pomysłów, które rozpraszająco przypominają nakrycie stołu do finału, który może bardziej spójnie je połączyć. To horror, który ma na celu dotarcie do twojej głowy, a nie pod skórę – ale z rażąco oczywistym sposobem, w jaki porusza wiele tematów, żaden pomysł nie jest zbyt niejednoznaczny, abyś naprawdę mógł się z nim utrzymać.

Candyman: Następne pokolenie

Akcja ma miejsce w 2019 roku, mniej więcej dziesięć lat po wyburzeniu wież w dzielnicy Cabrini Green w Chicago. Ale wspomnienia Candymana mordującego tych, którzy pięć razy wymawiają jego imię w lustrze, pozostały po latach, teraz dzielnica została szybko gentryfikowana, a jej ostatnie ocalałe osiedle z tamtych czasów stało się niesamowicie puste. Artysta Anthony McCoy (Yahya Abdul-Mateen II) jest jednym z zamożnych millenialsów, który obecnie mieszka w gentryfikowanych budynkach mieszkalnych w Cabrini Green wraz ze swoją dziewczyną, dyrektor galerii sztuki Brianna (Teyonah Parris). Pewnego dnia jej brat (Nathan Stewart-Jarrett) przyjeżdża z wizytą, opowiadając Anthony’emu historię Candymana — i to wywołuje obsesję.

Zobowiązuje się wykonać instalację artystyczną opartą na micie, która zostanie pokazana na nadchodzącej wystawie, której kuratorem jest Brianna, kierując się głębiej w okolicę i odkrywając nagrania Helen Lyle, której los w „Candyman” z 1992 roku jest teraz częścią folklor we wszechświecie tutaj. Utwór jest zatytułowany „Say His Name” z Anthonym, który nieomal śmiał, by powiedzieć Candyman pięć razy do lustra jako formę komentarza społecznego, demona, który nawiedzał tę okolicę, teraz jest używany jako metafora miejskiego ubóstwa w taki sam sposób, jak Clive Barker (który napisał opowiadanie, które zainspirowało tę serię) zamierzał. Oczywiście ma to konsekwencje wykraczające poza uświadamianie ludziom ważnych problemów społecznych, gdy Candyman pojawia się ponownie, a Anthony wkrótce zdaje sobie sprawę, że jego los nie tylko stanie się częścią tej mitologii, ale że zawsze była z nią spleciona.

Wspomniana wcześniej opowieść Clive’a Barkera, „The Forbidden” z 1984 roku, miała miejsce w robotniczej dzielnicy Liverpoolu, Candyman reprezentujący społeczne ubóstwo w wielu brytyjskich osiedlach mieszkaniowych. W związku z tym kręcenie filmu o gentryfikacji wydaje się logiczną kontynuacją tego mitu – nawet jeśli najlepiej czuje się, gdy gra jako satyra, bardzo wyraźnie wyśmiewając bogatych artystów, którzy chcą zgłębić ten temat. Te wczesne sekwencje w świecie sztuki, dość dziwacznie, przypominają horror Netflixa „Aksamitna buzia”, w którym Jake Gyllenhaal grał obozowego handlarza dziełami sztuki pośród fali zabójstw w stylu „Ostatecznego celu”. DaCosta wyraźnie lubi pomysły, które bada, ale szerszy horror wokół niego nie ma równej wagi, co oznacza, że ​​​​momenty, w których staje się slasherem, są dziwnie wstrząsające.

Czasami te sekwencje slasherów przypominają obowiązkowe dodatki studyjne. Scena, w której niektóre licealistki decydują się wypowiedzieć imię Candymana w lustrze w szkolnej łazience, ma imponująco wyreżyserowane zabójstwa, na które fan tego gatunku byłby chętny, ale nie dodaje żadnej wagi do historii. Kiedy postacie, które zostały formalnie wprowadzone, otrzymują sekwencje śmierci, które są skutecznie zainscenizowane (i często pozostawione wyłącznie wyobraźni), moment, który nie rozciąga się na żaden z problemów społecznych, które zamierza zbadać, ani nie popycha narracji do przodu, wydaje się jeszcze bardziej drażniący. Film trwa 91 minut i wydaje się, że można było poświęcić więcej czasu na splot jego pomysłów w coś bardziej spójnego i bardziej przyzwyczajonego do tak subtelności.

Odważne pomysły… które mogłyby wykorzystać więcej miejsca do eksploracji

Ciekawym pomysłem, który został wydobyty, jest zasłyszana w nieznanych wówczas badaniach Helen Lyle, że Candyman jest zbiorowym złudzeniem, naturalnym rezultatem społeczności zwracającej się ku sobie po latach zaniedbań. Skuteczny akt trzeci całkowicie stawia tę ideę na głowie, a jej szerszy komentarz na temat gentryfikacji staje się, w rękach przynajmniej jednego bohatera, namiętną obroną, dlaczego społeczności potrzebują własnego Candymana, aby z nim walczyć. Sequele horrorów często przemieniały złoczyńców w bohaterów po tym, jak producenci odkryli, że mają własnych fanów – nie szukaj dalej niż niedawny „Don’t Breathe 2”, aby zobaczyć, jak ten trend żyje i ma się dobrze.

Jest to jednak rzadki przypadek filmu, który faktycznie przedstawia argument, dlaczego należy je ponownie rozważyć. Złożoność tego sprawia, że ​​jest to ekscytujący trzeci akt, ale pozostaje dokuczliwe uczucie, które powinno zostać zbadane znacznie wcześniej w środowisku wykonawczym. Nie ma miejsca na najlepsze pomysły, a rzeczy, które są dogłębnie zbadane, dostarczane są głównie poprzez ekspozycję. To rzadki horror, który mógłby być bardziej skuteczny, gdyby był mniej chętny do pokazywania swojej ręki przez cały czas i poświęcał czas na właściwe rozwijanie pomysłów zamiast ich wypowiadania.

W „Candyman” jest wiele do podziwiania, ale ta śmiała kontynuacja serii często okazuje się frustrująca. Jest to film godny pochwały ze względu na ogromne bogactwo pomysłów, ale nieco rozczarowujący, ponieważ często stara się zrównoważyć dokładniejsze ich zbadanie z jego wymaganiami jako horrorem. Nie wypowiesz jej tytułu pięć razy w lustrze, ale prawdopodobnie przyznasz mu trzy gwiazdki.

Czy ten post był pomocny?