Dzieci nie powinny bawić się martwymi rzeczami: nie tylko tytułem niskobudżetowego amerykańskiego horroru z 1972 roku, ale także słowami, którymi można żyć, zwłaszcza w tym niepokojącym i bardzo efektownym wpisie Midnight z Australii. Ale choć wykorzystuje pewne znane tropy – licealiści parają się okultyzmem i wkrótce zaczynają żałować, że tego nie zrobili, film Danny’ego Philippou i Michaela Philippou Mów do mnie próbuje zrobić coś nowego ze starym pomysłem, choćby dlatego, że przekraczanie piekielnych progów wydaje się strasznie zabawne.
Od samego początku najbardziej uderzającą rzeczą jest to, że nie ma zbyt wiele preambuły i bardzo mało ustnych słów na temat tradycji gatunkowych. Państwo Philippous mają na tyle szacunku dla współczesnej publiczności, że rozumieją, że wszyscy już wiedzą, gdzie przebiega linia moralna, więc zamiast tradycyjnego układu — historycznie odrażający, pijany staruszek krzyczący: „Trzymaj się z dala od Camp Crystal Lake” — zaczynają od mikrofilm, w którym nastolatek pojawia się na pijackiej imprezie w poszukiwaniu swojego brata. Brat ma coś, co wydaje się być epizodem psychotycznym i ku przerażeniu innych imprezowiczów dźga brata w klatkę piersiową i siebie w twarz. Jest brutalny i szybki, służy jako trafna uwertura do głównej akcji, ale później okaże się ważniejszy dla narracji, niż się początkowo wydaje.
Natychmiast uwaga przenosi się na 17-letnią Mię (Sophie Wilde), która wciąż zmaga się ze śmiercią matki. Emocjonalnie zamknięta przez ojca, Mia szuka wsparcia u swojej najlepszej przyjaciółki Jade (Alexandra Jensen) i jej ciepłej, kochającej rodziny. Bardziej buntownicza z dziewczyn, Mia przekonuje Jade, by dołączyła do niej na swego rodzaju seansie, podczas którego zapala się świecę, goście biorą zabalsamowaną, bezcielesną dłoń zmarłego medium (a może to satanista?) i wypowiadają słowa, które nadać filmowi tytuł: „Porozmawiaj ze mną”. Nagrania z tych wydarzeń krążą od jakiegoś czasu w sieci, wywołując u uczestników konwulsje ze szklistymi oczami, więc dlaczego są kontynuowane? Ponieważ Philippous przedstawiają te posiadłości jako haj, pozostawiając Mię „jarzącą się”, a nie przerażoną po pierwszej próbie.
Jak we wszystkich horrorach o tematyce młodzieżowej, jest tu podtekst napięcia seksualnego, zwłaszcza w fakcie, że były Mii, Daniel, spotyka się teraz z Jade. Ale dla tych, którzy zastanawiają się, gdzie te filmy mogą pójść dalej w dobie #MeToo, Philippous mają całkiem dobrą odpowiedź: gdzie reakcyjni slasherzy z lat 70. Mów do mnie jest przemyślaną próbą ustalenia, co naprawdę przeraża dzisiejszą młodzież. W przypadku Mii jest to śmierć jej matki, która coraz bardziej wygląda na samobójstwo, a jej przejście do świata duchów odzwierciedla zarówno jej potrzebę zamknięcia, jak i obawy o przyszłość (w przeciwieństwie do tętniącej życiem grupy rówieśników Mii, zjawy, które widzi, gniją, sczerniałe i sączące maź z krostowatych ran).
Po wspaniale nakręconych wydarzeniach kolejka górska w końcu spada, gdy młodszy brat Jade, Riley (Joe Bird), dołącza do jednej z tych „przyjęć opętania”, i rozpętuje się piekło w fantastycznie krwawej erupcji przemocy, która widzi 13 -latek walnął buzią w każdą dostępną powierzchnię. W chaosie, który następuje, zapomina się o pewnych zasadach pilnowania bram — każda sesja nie może trwać dłużej niż 90 sekund, a świeca musi zostać natychmiast zgaszona — i coraz bardziej prawdopodobne staje się, że porowata ściana między żywymi a umarłymi zostało naruszone.
Jak to często bywa w przypadku australijskich horrorów, filmowcy trzymają się swoich pistoletów przez cały czas, co oznacza, że zamiast zgrabnie zakończyć wszystko w ostatniej chwili, zakończenie jest cudownie mroczne (z echem oryginału z 1992 roku). Cukierkowy facet). Istnieje jednak poczucie, że to może nie być tak naprawdę koniec. W końcu widzimy tylko jedną zabalsamowaną rękę i, jak mądrze zauważa jedna z postaci: „Druga jest tam… gdzieś”.