Od redakcji: W innym specjalnym raporcie dla Terminu, weteran korespondent do spraw zagranicznych i Only Cry for the Living: Notatki z wnętrza ISIS Battlefield autorka Hollie McKay wróciła do Kabulu, aby omówić powrót narodu pod rządy talibów, prawie 20 lat po tym, jak siły amerykańskie odsunęły od władzy grupę fundamentalistyczną. Jeden w serii opowiadań O ostatecznym terminie związanych z 20. rocznicą 11 września.
Gul leży na zakrwawionych prześcieradłach w małym szpitalu dla rannych podczas wojny w stolicy Afganistanu, Kabulu, a jego szara twarz rozjaśnia się w wykrzywionym uśmiechu, gdy wpatruje się w kikut, w którym kiedyś znajdowały się jego obie nogi.
Gul nie jest do końca pewien, ile ma lat, może 14, a może 18. Ale jasne jest, że boleśnie chudy chłopiec z ubogiej rodziny rolniczej w prowincji Logar nawet się nie urodził, gdy terroryści z Al-Kaidy staranowali samoloty w Nowym Jorku Bliźniacze wieże 11 września 2001 r.
Jednak jest jednym z wielu, którzy nadal padają ofiarą ataków, które na zawsze zmieniły panoramę Manhattanu i całe nasze życie. Ale zaledwie kilka dni temu Gul nadepnął na minę lądową – prawdopodobnie podłożoną przez talibów lub inną rebelię walczącą z afgańskimi siłami bezpieczeństwa i dowodzoną przez USA okupacją.
Jest to palące przypomnienie tego, co to znaczy iść na wojnę, nie zdecydować się na pójście na wojnę i jak wojna tak naprawdę nie kończy się, nawet gdy my, jako Amerykanie, wznosimy się w dal wśród oszołomionego wyjazdu.
Jak każdy z nas, pamięć o tym, co robiliśmy io czym myśleliśmy, kiedy usłyszeliśmy o atakach z 11 września, jest zakorzeniona na naszym cmentarzysku wspomnień. Dwadzieścia lat temu byłam uczennicą liceum otuloną książkami, lekcjami baletu i chłopakami, oglądając swój maleńki telewizor w obawie, że cały świat się zawali. Mimo to nie wiedziałem wtedy, jaki wpływ na moje życie wywrze wpływ Afganistan – kraina na krańcach ziemi, na której straszliwy spisek został powołany do życia przez Al-Kaidę – nie tylko osobiście, ale także zawodowo.
Zacząłem jeździć do Afganistanu jako młody i dobrze zapowiadający się reporter wojenny lata temu, oprócz wielu innych zbryzganych krwią miejsc na świecie. Ale nigdy nie zakochałem się w miejscu, tak jak zakochałem się w Afganistanie.
Ale w elastycznych latach po atakach z 2001 r., po tym, jak siły amerykańskie uzurpowały sobie władzę od reżimu talibów, trudno było mi zrozumieć, jak i dlaczego lista utraconych kończyn i życia z tego dnia wciąż się piętrzyła. Gul jest jednym z wielu.
„Bombardują Al-Kaidę”, powiedziała mi kiedyś płacząca kobieta po tym, jak straciła męża w ataku na wschodnich krańcach kraju. – Ale bombardują też moich ludzi.
Każdy Afgańczyk ma swoją historię wojenną, chociaż prawie wszyscy nigdy nie wybrali wojny.
Nawet teraz młodsze pokolenie Afganistanu, które nie zna nic poza konfliktami, nie jest do końca pewne, o co w tym wszystkim chodziło. Dzień przed tym, jak północne miasto Mazar-e-Sharif, miejsce, do którego Stany Zjednoczone po raz pierwszy wkroczyły w następstwie wydarzeń z 11 września, znalazło się pod kontrolą talibów w zeszłym miesiącu, studenci popatrzyli na mnie pytająco, gdy zapytałem, czy wiedzą o Osamie bin Ladenie .
„Nie”, powiedział jeden z 22-latków, przechylając głowę i patrząc na mnie dziwnie. „Kto to jest?”
Nigdy nie wyobrażałem sobie, że w ciągu następnych tygodni talibowie podbiją prawie cały kraj, przywracając go do bardziej średniowiecznej egzystencji sprzed dwóch dekad.
Większość narodu jest teraz spowita welonem smutku. Śmiech i żywiołowość, które kiedyś rozbrzmiewały na ulicach Kabulu, ustąpiły miejsca wyciszonej egzystencji i dążeniu do przetrwania. Większość osób, o które pytasz, tak naprawdę nie rozumie 11 września, nie wie, dlaczego ma to wpływ na ich życie; starają się nakarmić swoje głodne rodziny i dożyć kolejnego dnia.
Jednak nie mogę powiedzieć, że 20 lat później sprowadzenie amerykańskich butów na grunt początków ataku było całkowitym marnowaniem krwi i skarbów ze wszystkich stron.
Wielu Afgańczyków, zwłaszcza kobiet, zasmakowało wolności, jaką przyniosły Stars and Stripes. Wyszli ze swoich wilgotnych piwnic i wyrzucili niebieskie burki. Poszli do szkoły i na uniwersytet i nauczyli się kochać Justina Biebera i Dni naszego życia. Ale może przede wszystkim nauczyli się, co to znaczy nie tylko mieć głos, ale go używać. Dowiedzieli się, że prawdziwej wolności nie można im dać, ale muszą na nią zapracować i nieustannie o nią walczyć.
Niemal każdego dnia w tym tygodniu widziałem setki mężczyzn i kobiet szturmujących ulice Kabulu wymachujących znakami, które krzyczą o wolności w obliczu przejęcia władzy przez talibów. Spotkali się z gradem kul rozpraszających, zostali aresztowani i pobici, a ich cenne kamery i znaki spalone i zniszczone.
A jednak idą dalej. Ci, którzy chcą wolności, które jeszcze kilka tygodni temu istniały, będą walczyć słowem, a nie bronią i nie zostaną uciszeni.
W przeddzień 11 września widzę młodą kobietę przygotowującą znak protestu na tyłach cichej kawiarni.
– Nie poddawaj się Afganistanowi – szepcze, salutując dwoma palcami.